Witajcie Kochani :)
Kallosy zna chyba każda włosomaniaczka i nie tylko :) Producent wypuścił w ubiegłym roku wiele nowości, udało mi się przetestować każdą z nich. Maseczki tej firmy stanowią teraz podstawę mojej pielęgnacji - chciałabym Wam dzisiaj napisać, za co tak kocham kallosy :) Od razu zaznaczam, że zachwycać się będę tymi
nowszymi emolientowymi kallosami: multivitamin, blueberry, cherry, omega, banana czy caviar nie piszę o starszych wersjach (latte, color, argan, vanilla, jaśmin) ani o proteinowych (keratin, milk, chocolate czy botox) czy nawilżających (aloe, honey).
1. Prosty emolientowy skład
Moje fale kochają emolienty, a prawie każdy kallos jest właśnie emolientowy :) Wyjątkiem jest wersja keratin, milk, chocolate czy botox - te są proteinowe, albo aloe - nawilżająca - choć niektóre z nich również bardzo lubię. Mogę do takiego kallosa dodać kilka kropel oleju i mam wspaniałą, emolientową maseczkę na deszcz czy mróz. Nie spotka mnie po niej puch czy susza - emolienty w taką pogodę są niezbędne dla fal i loczków. Kallosy pięknie, naturalnie dociążają moje włosy. Uprzedzam jednak, że mogą one być zbyt lekkie dla mocno suchych czy zniszczonych włosów. Chyba, że dorzucimy naprawdę porządną ilość ulubionego oleju ;)
2. Brak obciążenia i niewielka ilość silikonów
Odkąd stylizuję fale żelem, bardzo mocno ograniczyłam silikony, które używane w dużych ilościach zabijają mój skręt. Z silikonowych produktów używam właściwie tylko kallosów, one jednak silikony mają po zapachu, moje włosy ich tam praktycznie nie czują ;) Maseczki te nie obciążają moich delikatnych fal, dzięki czemu mogę cieszyć się skrętem 2-3 dni, a nie jeden wieczór, jak z innymi oblepiającymi produktami ;)
3. Brak gliceryny!
Stałe czytelniczki mojego bloga pewnie pamiętają, że moje włosy i gliceryna to niezbyt udany duet ;) Uwielbiam kallosy za brak gliceryny, nie widziałam jej chyba w żadnej wersji :) Dzięki temu mogę używać przez całe miesiące wymiennie samych kallosów, dodając do nich jedynie jakieś proteinowe czy nawilżające półprodukty. Moje włosy bez gliceryny odżywają! :)
4. Ładny skręt
Praktycznie po każdym z kallosów mam mocniejszy skręt - a to bardzo lubię :) Najmocniej skręt wzmacniają mi kallosy z proteinami, ale wersja caviar, multivitamin, omega, cherry, blueberry, czy banana również są niczego sobie ;)
5. Dobra podstawa do mieszanek
Kallosy mają dość prosty skład, przez zapachem przeważnie są raptem 3-4 składniki. Uwielbiam do takich prostych maseczek dodawać półprodukty - np. olej z panthenolem albo aloes z keratyną hydrolizowaną. Można dorzucić także coś z kuchni - skrobię ziemniaczaną czy odrobinę kakao i żelu lnianego.
6. Mogą służyć jako odżywki bez spłukiwania
Ileż czasu szukałam idealnej, emolientowej odżywki bez spłukiwania, która nie będzie mieć gliceryny, alkoholu, ziółek i nie obciąży moich fal? Któregoś dnia postanowiłam rozwodnić kallosa omega, porcja maseczki na porcję wody - dzięki temu znalazłam idealną odżywkę bez spłukiwania :) Polecam ostatnio ten sposób wszystkim falom i loczkom - rozwodnione emolientowe kallosy spisują się świetnie w tej roli.
7. Można myć nimi włosy
Sama próbowałam kilka razy myć włosy kallosem banana i bodajże color. Niestety kallosy podrażniały po kilku użyciach skórę mojej głowy, ale jeśli macie mniej wrażliwy skalp - polecam spróbować - są duże, tanie, można je rozwodnić i brać się do mycia :) Edytuję - od ponad miesiąca z sukcesem myję włosy maseczką kallos multivitamin - nic mnie teraz nie podrażnia i maseczka pięknie się spisuje ;)
Kochacie kallosy tak samo, jak ja? :) Który należy do Waszych ulubieńców? Całuję :*