Hej hej Kochane :)
Pogoda dzisiaj brzydka, pada, zimno i wietrznie. Synek drzemie, a ja siadam do Was z kubkiem kawy ze śmietanką i gorzką czekoladą. Dzisiaj postanowiłam Wam opisać moją historię uzależnienia od prostownicy - a wiem, że więcej z nas było tak uzależnionych, napiszcie o tym w komentarzach :)
Wszystko zaczęło się w gimnazjum, kiedy postanowiłam nosić rozpuszczone włosy. Jednak włosy bardzo mi się puszyły, zwłaszcza zniszczone przez brak pielęgnacji końce. Kilka co wredniejszych osób nazywało mnie lwem albo mówiło: uczesz się wreszcie. Przez to zaczęłam marzyć o gładkich, a przede wszystkim PROSTYCH włosach. Zaczęłam poszukiwania prostownicy.
Kupiłam model z remingtona, nie pamiętam już dokładnie jaki, ale maksymalna temperatura na niej wynosiła 220 stopni. Zaczęło się prostowanie. Prostowałam włosy codziennie, czasem dwa razy dziennie. Bardzo często mokre (o zgrozo), oczywiście niczym nie zabezpieczałam włosów przed prostowaniem, odżywek też używałam od święta, oczywiście biorąc pierwszą lepszą z drogeryjnej półki. Włosy miałam proste, gładkie, byłam zachwycona. Wreszcie wredne osoby przestały mi dokuczać, same w tym czasie zaczęły namiętnie farbować lub rozjaśniać włosy. Ja postanowiłam nie farbować ani nie rozjaśniać, z czego teraz bardzo się cieszę.
Po kilku miesiącach namiętnego prostowania, postanowiłam zrobić sobie tydzień bez prostownicy. Nie mogłam jednak patrzeć na włosy bez wyprostowania ich i wytrzymałam całe 2 dni bez prostownicy. Przypominały totalne siano, suche, szorstkie, połamane, końcówki były porozdwajane. Niczym nie dało się ich choćby wizualnie wygładzić. No to prostowałam dalej, choć wyprostowane nie wyglądały już tak pięknie, jak na początku. No to cięcie - i tak co kilka miesięcy ścinałam po kilka cm. Znowu byłam dumna z moich pięknych, prostych włosów. Prostowałam nawet, jak byłam w domu czy jak byłam chora - to było prawdziwe uzależnienie, nie potrafiłam nie prostować, nie mogłam na siebie wtedy patrzeć.
Jednak po jakiś 2 latach, włosy zaczęły wyglądać fatalnie na całej długości, nie tylko dolna połowa, nawet przy uchu były porozdwajane, sianowate, odstające, suche, sztywne i połamane. Miałam wtedy włosy gdzieś do łopatek. Aż wreszcie w sierpniu 2010r. trafiłam na zakręcony wątek na wizażu - poczytałam i zorientowałam się, że nie mam dziwnych, niesfornych, wywijających się włosów - tylko fale. Poszłam ściąć radykalnie włosy - poszło 15-20cm najbardziej zniszczonych końców.
Postanowiłam zacząć wydobywać moją naturalną falę, odstawiłam prostownicę z dnia na dzień - teraz naprawdę kocham moje włosy i jestem z nich naprawdę dumna. Teraz jestem starsza, dojrzalsza, mądrzejsza i zapewne już nie przejmowałabym się komentarzami osób na temat moich włosów, zanim zaczęłam je prostować. Swoją drogą, teraz te osoby zmagają się z rozjaśnianym, połamanym i wysuszonym siankiem i nie mają pojęcia o pielęgnacji, bo i włosy rozjaśniane, które są odpowiednio pielęgnowane, mogą być piękne - wiem to, bo odwiedzam właścicielki kilku takich blogów :)
Regularnie podcinałam sporą ilość, dlatego teraz mam takie krótkie włosy - jednak teraz są zdrowe na całej długości. Nie wierzyłam kiedyś, że uda mi się to osiągnąć :)
Po lewej stronie wyprostowane siano, widać, jakie były zniszczone i spuszone, mimo że wyprostowane. Po prawej obecne, zdrowe włosięta - wreszcie! :)
Byłyście uzależnione od prostownicy? Ja ostatni raz sięgnęłam po nią w maju 2012r. na chrzciny mojego synka, czyli półtora roku temu. Ale kompletnie nie podobałam się sobie w wyprostowanych włosach i czuję, że już więcej ich nie wyprostuję, kocham moje falo-kręciołki ;) Całuję:*