Hej hej Kochane :)
A ja dalej o włosach będę gadać, blog z włosowo-kosmetyczno-jedzeniowego robi się tylko włosowy ;) Dzisiaj o jednym z moich ulubionych tematów - półprodukty dodawane do masek i odżywek. Napiszę o tych, które stale mam w lodówce i regularnie stosuję oraz o tych, po których moje włosy wyglądały bardzo niekorzystnie, co zobaczycie na kilku zdjęciach. A jak sprawdzałam, co mi służy? Starałam się przez jakieś 2 tygodnie używać stałych zestawów do włosów, tj. ta sama odżywka do mycia (co jakiś czas szampon z SLS), ta sama odżywka lub maska i różne ilości półproduktu oraz ten sam stylizator. Jeśli któryś raz z rzędu otrzymuję większy skręt i ogólnie ładniejsze włosy czy np. większy puch, wiedziałam, który półprodukt za to odpowiada. Jak używałam wszystkich na zmianę, ciężko było to wyłapać. No to zaczynamy! :)
Panie i Panowie, oto półprodukty, które świetnie wpływają na moje fale:
Keratyna:
Keratyna to moje małe objawienie, pamiętam jak powiedziałam wow, jak użyłam jej pierwszy raz :) niesamowicie poprawia mi skręt, zawsze jest większy i to nawet przy odżywkach, które same w sobie mi go osłabiają, włosy wydaję się grubsze, pełne życia. Za to już w psikaczu do włosów nie spisuje się - i przez zapach maggi, i przez usztywnienie włosów. Ale do porcji maski - rewelacja. Daję około 5-7kropel, zależnie od aktualnej długości włosów.
Przy keratynie, jak przy każdych proteinach, trzeba pamiętać o możliwym zjawisku przeprotenowania. Włosy są wtedy suche, sztywne, trudne do ułożenia. I mi to się przytrafiło, kiedy zaślepiona miłością do keratyny dodawałam jej co każde mycie w sporych ilościach do maski. Potem musiałam ratować się maskami mocno nawilżającymi, a teraz zawsze dodaję keratynę do emolientowej maski, albo sama razem z keratyną dokapuję do maski kilka kropel oleju.
Żeń-szeń:
Żeń-szeń to chyba najcudowniejszy ekstrakt roślinny dla moich włosów - a zaczęłam używać go do włosów przypadkiem, kupiłam go do serum do twarzy, ale nie sprawdził się, za to jak zaczęłam dodawać łyżeczkę miarową 0,15ml do porcji maski, przeżyłam szok. Włosy błyszczące, skręt bardzo duży, rulony same tworzyły się na potęgę i długo trzymały. Nie pachnie zbyt cudownie, ale to nie jest ważne - liczy się działanie :) Zresztą same zobaczcie. Żałuję, że nie zrobiłam żadnej wcierki na skórę głowy z tym ekstraktem, ale wszystko przede mną :)
Aloes:
O aloesie już kilka razy pisałam, wiele fal bardzo go lubi, ja zawsze po nim mam bardzo elastyczne, śliskie, nawilżone i bardzo przyjemne w dotyku fale. Jeśli dodaję go do maski, która ma w sobie już aloes, daję około 5 kropli, jeśli do takiej, która go nie ma - daję nawet 10 kropli. Zawsze widzę różnicę, kiedy dodam aloes - włosy są takie inne, jak ja to mówię - aloesowe fale :) Czasem skręt po nim jest nieco słabszy, choć nie zawsze, ale aloesowe fale mi go wynagradzają ;)
Aloes to humektant i musimy uważać na pogodę, u mnie potrafi troszkę spuszyć, jak wyjdę na deszcz, a aloesu dam sporo. Ale wtedy zabezpieczam włosy 2 kroplami jakiegoś oleju i jest w porządku.
Mleczko migdałowe:
Przy okazji mazidlanych zakupów wzięłam też sporą buteleczkę mleczka migdałowego, miał również służyć jako nawilżacz do twarzy i spisał się rewelacyjnie, ale musiałam też spróbować do włosów, a jakżeby inaczej :) I nie pożałowałam - skręt, nawilżenie, miękkość, błysk i korkociągi to zasługa właśnie mleczka migdałowego. Jest jeszcze m.in. mleczko owsiane, winogronowe i manuka - bardzo chcę wszystkie i pewnie za jakiś czas ich też popróbuję. Ma postać białej, niezbyt gęstej cieczy, dodawałam szczerze na oko, ale sporo, koło 15 kropel do maski na pewno.
Panthenol:
Z witaminką B5 trzeba uważać przy wilgotnej pogodzie tak samo, jak z aloesem - potrafiła również zrobić mi mały puszek, ale zabezpieczenie włosów olejem załatwiało sprawę. Po panthenolu włosy są bardzo mięciutkie i ładnie nawilżone, łapały ładniejszy skręt. Jednak jak dałam go za dużo, włosy były jakby lepkie i nieco przetłuszczone, w moim wypadku przy dłuższych włosach maksymalnie 5 kropel, przy takich do ramion 2-3 to było maksimum, a efekt naprawdę fajny.
Oleje:
Oleje do maski czy odżywki dodaję teraz zawsze, jak tylko pamiętam, świetny był olej z pestek śliwki, używam też oleju z pestek malin, truskawki, z róży piżmowej i jeżynowego. Dodaję przy krótszych włosach 5 kropel, przy dłuższych 10, dociąża (ale nie obciąża) moje fale, ładnie błyszczą i są nawilżone, to taki mój niezbędnik :)
Ekstrakty owocowe:
Miałam ekstrakt z truskawki i banana - przede wszystkim piękny błysk i lepszy skręt, a są naprawdę tanie, więc warto spróbować. Dawałam małą łyżeczkę miarową 0,15ml do porcji maski.
Druga grupa to półprodukty, które nic znaczącego w pielęgnacji włosów nie wniosły, przynajmniej gołym okiem, są to: niacynamid czyli witamina B3, zestaw witamin all in one, ekstrakt przeciwłupieżowy i coś tam pewnie by się jeszcze znalazło, ale już nie pamiętam :)
Czas na trzecią grupę, czyli półprodukty-puszaki-brzydaki ;)
Jedwab hydrolizowany:
Widzicie ten puch i piórka? Tak tak, to właśnie pan jedwab mi to czynił za każdym razem. I szczerze - nie używałam go przepisowe 2 tygodnie, bo nie lubiłam efektu po nim. Próbowałam dawać go do mocno emolientowej odżywki, dodawać oleju, mleczka migdałowego, a efekt zawsze był mnie lub bardziej zły. Dawałam 10 i 5 kropel, i 2 - przy 2 nie było takiej tragedii, jak widzimy na zdjęciu obok, ale nie wpłynął pozytywnie na skręt czy błysk, przestałam go zatem używać i zużyłam do serum do twarzy, tam przynajmniej ładnie wygładzał. Moje fale piórkował, puszyły się, były jakby przylizane, za lekkie, same zresztą widzicie. Myślałam, że jak moje włosy kochają keratynę, pokochają i jedwab - ale niestety. Ale co tam ;) Kilka razy próbowałam jeszcze później dać mu szansę, ale efekt zawsze ten sam.
Za to jedwab w niewielkich ilościach maskach i odżywkach często toleruję, zwłaszcza w towarzystwie olejów i innych emolientów.
Widzimy i lekki puszek (lekki, bo dodałam sporo oleju, w innym wypadku był dużo większy) i piórkowate włosy, miękkie jak kaczuszka i jak u mojego synka ;) Z gliceryną się nie lubię, jako półprodukt z apteki. Moje kochane odżywki alterry również ją mają, ale są tak zrównoważone olejami i ekstraktami, że kompletnie mi tam nie szkodzą. Także w maskach i odżywkach, zrównoważona sporą ilością olejów - jest ok.
Jednak odżywkom i maskom z wysoką zawartością gliceryny, a bez odpowiedniej ilości emolientów - mówię stanowcze nie :)
Miód:
Zdjęcia po dodaniu miodu do maski i innym razem po zrobieniu płukanki miodowej nie mam i może dobrze, bo nie było się czym chwalić ;) Miód puszy mi włosy, choć po kilku razach delikatnie zmienił i ocieplił ich kolor, głównie w tym celu chciałam go używać. Ale za puch panu podziękuję. W płukance usztywniał i sprawiał, że włosy wydawały się takie szorstkawe. O dziwo mam miód w jednej masce biovaxa i nie zauważyłam tego efektu, ale jest tam zrównoważony olejem ze słodkich migdałów i ekstraktami, może dlatego mi nie zaszkodził, a wręcz odwrotnie :)
Olej kokosowy, masło shea i inne oleje nasycone:
Próbowałam dodawać po trochu do porcji odżywki czy maski, ale moje włosy nie lubią olei i maseł nasyconych, zawsze była za duża lekkość i puch, mniejszy lub większy. Za to są świetne do ciała jako balsam.
A jakie Wy kochane jakie macie doświadczenia z półproduktami? Z wielką chęcią o tym poczytam. Zapraszam do dyskusji :) Całuję :*